Jak powstają kolejne tomy Sagi
Może
niektórych z Was ten temat zainteresuje. Na razie są w całości napisane trzy
tomy. Czwarty na wykończeniu. Postawiłam sobie za punkt honoru zamknięcie go do
końca roku (choć początkowo termin upływał w końcem maja, więc zobaczymy co z
tego wyjdzie). Jednocześnie jest napisana już spora część tomu piątego. Pozostałe
dwanaście – do niektórych mam już jakieś fragmenty, do niektórych materiały,
gdzieś w jednej trzeciej jest napisany tom ostatni. Wszystko jednak po kolei.
Skąd się w ogóle wziął pomysł i jak się rozwijał?
Wszystko
zaczęło się lata temu, kiedy jeszcze prężnie działał portal grono (może nadal
działa, ale od czasów naszej klasy, życie przeniosło się na nią, a następnie na
fejsa). Zebrało się kilka osób, które lubiły pisać i zaczęliśmy ciekawy
projekt. Każde z nas wklejało kilka linijek tekstu i tworzyliśmy wspólne opowiadanie.
Potem jakoś zapał się zagubił, ludzie się przestali interesować. Część z nich
zaczęła tworzyć nowe opowiadanie. Ja natomiast cały czas miałam te fragmenty w
głowie. Minęło kilka lat i doszłam do wniosku, że muszę coś z tym zrobić.
Miałam – w moim mniemaniu genialne – zakończenie. Wyciągnęłam moje fragmenty,
zmieniłam kilka pozostałych, część zupełnie odrzuciłam. Powstały z tego jakieś
dwie strony A4. Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z Sagą. Najpierw jako
opowiadanie pod tytułem "Krew", które właśnie kończyło się tak, jak
zaplanowałam sobie w czasie tworzenia na gronie. Jednak tak bardzo przywiązałam
się do moich bohaterów, że nie mogłam ich po prostu zostawić w tym – jednak nie
tak genialnym – momencie.
"Krew"
stało się pierwszą częścią czegoś większego. Ostatecznie pierwszą częścią
"Tryptyku krwi". Tyle, że zmieniłam tytuł na "Alexander".
Napisałam "Zemstę Knuta" i "Rozejm krwi" i tak się miała
zakończyć ta przygoda. Po kilku miesiącach wytężonej pracy (i kilku latach
przemyśleń) pojawiło się w dokumencie to zaczarowane słowo "Koniec".
Powinno
wywołać uśmiech na twarzy, prawda? W końcu się udało. Druga pozycja, która nie
utknęła w martwym punkcie. Po pięciu minutach poczułam tak przemożny smutek, żal
i ogromną pustkę, że już wiedziałam. Nie, na "Tryptyku krwi" się nie
skończy. Będzie ciąg dalszy. O czym? To się jeszcze okaże.
Zero
inspiracji. To był okropny czas, kiedy żyłam zupełnie bez natchnienia. Miałam
chęć pisania, ale nie wiedziałam, o czym. Nagle – przyszło olśnienie. Jeden
film, jedna ścieżka dźwiękowa, jedno drzewo i już wiedziałam. Filmem było
"Źródło" ("The Fountain") z Hugh Jackmanem w roli głównej.
Ścieżka do filmy cudowna. Drzewo zaś nadało wszystkiemu sens. Chciałam napisać
o Australii, byłam świeżo po obejrzeniu filmu Australia z Jackmanem w roli
głównej i na fali oglądania wszystkiego, w czym zagrał. Zdążyłam już dotrzeć do
kilku australijskich seriali, które oglądałam. Zdobyłam w końcu ścieżkę
dźwiękową do "Gladiatora" i do "Australii" właśnie. Zaczęło
się. Najpierw powoli, jakieś pomysły, jakieś szkice. Przede wszystkim
rozrysowywanie drzewa genealogicznego Loganów, co zajęło niemało czasu i jest
nadal niesamowitym zajęciem, ponieważ je uzupełniam co jakiś czas. Coś
dzwoniło, ale nie do końca wiedziałam, w którym kościele. Jednak to właśnie
drzewo ze "Źródła" spowodowało, że w ogóle zabrałam się za
"Zakon". Kto wie, jak długo by mi to pisanie zajęło, gdybym sobie nie
wymyśliła, że muszę je skończyć do połowy lipca, żeby sprezentować gotowe – i
już poprawione – mojemu ówczesnemu chłopakowi na naszą piątą rocznicę. Dzisiaj
jest moim Mężem i teraz to on sprawdza moje teksty. "Zakon" mu się
bardzo podobał, z resztą "Tryptyk krwi" też zrobił na nim wrażenie.
Myślę jednak, że najbardziej spodobały mu się "Tajemnice".
Minęły
dwa lata (bez kilku miesięcy) od chwili, kiedy skończyłam "Zakon" do
momentu, kiedy zamknęłam "Tajemnice". Znów na prezent. Tym razem dla
moich Rodziców – w ramach podziękowania za pomoc przy organizacji ślubu i...
ich własnej rocznicy.
W
"Tajemnicach" poruszam wiele trudnych tematów i chyba z tych trzech
części ta jest najbardziej dojrzała. Michał też to zauważył, kiedy skończył ją
czytać.
"Jak
jabłka od jabłoni" to projekt olbrzymi, większy od poprzednich, ponieważ
traktuje w większości o Kościele. To powieść, która jest dla mnie osobiście bardzo
ważna, jest swego rodzaju wyznaniem wiary, jakimś takim połączeniem się z
Kościołem. Oczywiście są tam i inne wątki (jak choćby bardzo długa część
opowiadająca właściwie o naszej podróży poślubnej na Sycylię, która nas całkowicie
zauroczyła), ale to wiara jest w "Jabłkach" najważniejsza.
Ciekawie
pisze mi się także piąty tom "Countdown to Insanity" (nie, nie chcę
innego tytułu po polsku, bo żaden nie brzmi tak ładnie i nie znaczy dokładnie
tego, co chcę powiedzieć). Jest to pamiętnik, czy może raczej dziennik
Magdaleny Nowckiej, od czasów gimnazjum do śmierci Nikołaja. Magdalena jest
dziewczyną o trzy lata młodszą ode mnie. Mam trochę ułatwione zadanie – sama
pisałam w tym czasie pamiętnik (nadal czasami pisuję) i korzystam z niego w
dużej mierze. Dzięki temu nie muszę szukać jakichś ważnych wiadomości w
historii, ale przede wszystkim – mam jasny pogląd na to, jak się wyraża i czym
zajmuje dziewczyna w określonym wieku. Kiedy teraz czytam moje stare dzienniki,
np. z końca podstawówki, aż nie mogę uwierzyć, że byłam kiedyś tą osobą, tak
bardzo się zmieniłam. Dzięki nim "Countdown to Insanity" jest
naturalny i realistyczny. Oczywiście nie przepisuję moich własnych słów
(jedynie czasami), ten tom musi się przecież zgadzać z historią przedstawioną w
"Tryptyku krwi". Magdalena miała inną rodzinę, inną historię, poszła
na inne studia. Przeżyła gimnazjum, co dla mnie osobiście jest już zupełnie
innym światem, niż mój. Wyszła młodziutko za mąż i... szybko została wdową. Nie
mogę przecież zapomnieć o tym, że na początku "Tryptyku krwi" nie ma
nikogo, poza kotkiem Fiodorem. Dlatego to jest takie balansowanie pomiędzy
moimi własnymi przeżyciami i przemyśleniami, a historią tej zupełnie innej
dziewczyny, którą jest Magda.
Jednak
jak to się w ogóle stało, że Saga rozrosła się do takich rozmiarów?
Kiedy
skończyłam "Zakon", wiedziałam, że to nie może być już wszystko. Czułam,
że za bardzo zżyłam się z bohaterami, żeby tak ich zostawić, samych sobie.
Chciałam nadal żyć ich życiem, poznawać ich (bo na tym etapie, to już nie tylko
ja ich tworzyłam, ale oni zaczęli się rozwijać, dojrzewać, żyć własnym życiem,
a nawet mnie zaskakiwać). Popatrzyłam na drzewa genealogiczne Loganów,
Velariich, Nowickich... patrzyłam i myślałam, o kim warto by było napisać trzeci
tom. Widziałam to bowiem jako trylogię. Patrzyłam i... każdy wydawał się
ciekawy, godzien poświęcenia mu przynajmniej dużej części tomu. Wypisywałam te
myśli i tak powstał pomysł na szesnaście tomów.
Ostatecznie
doszedł siedemnasty, ale to już po zakończeniu pracy nad
"Tajemnicami", kiedy coraz więcej powstawało tekstu
"Jabłek". Postanowiłam włączyć pewną powieść, którą zaczęłam pisać w
2004 roku, połączyć ją ważnym bohaterem, którego wykorzystałam również w
"Jabłkach", a jego ród doszedł do panteonu tych Wielkich. Dzięki temu
mam już spory kawałek tekstu, do którego bardzo się kiedyś przyłożyłam i który
idealnie wpasowuje się w ten świat. Na dodatek nie muszę się specjalnie
przejmować zakończeniem, ponieważ mam je od dawna w głowie.
To chyba
tyle. Jeśli chodzi o pozostałe tomy to na razie trudno powiedzieć o ich
powstawaniu. To raczej zarodki, do których raz po raz robię jakieś notatki, czy
rysy postaci. Za tydzień lecimy do Paryża, co oznacza, że znów będę budowała
świat "Braci", która to powieść w pewnej mierze dzieje się właśnie w
kraju żabojadów.
Komentarze
Prześlij komentarz