Na dobry początek
Żeby życie miało smaczek... Na początek prolog "Luśki", czyli
dziewiątego tomu Sagi Wielkich Rodów, wraz z fragmentem okładki mojego
autorstwa. Przyjemności :)
Udało jej się usiąść przy oknie. Przez zaszarzałą szybę próbowała wypatrzeć
na dworcu znajome twarze, jednak nie było tam nikogo. Nikt nie przyszedł jej
pożegnać, zupełnie, jakby jechała jedynie na krótką wycieczkę i miała wrócić
najpóźniej za tydzień. Wiedziała, że nie wróci. Na zawsze opuszczała ukochany
kraj, o który tyle wałczyła, któremu poświeciła najlepsze lata swego życia. Sama,
bez jakiegokolwiek wsparcia – miała za kilka dni znaleźć się w kraju, o którym
śnili jej rodzice i dziadkowie, który Ziemią Obiecaną nazywali rabini ze
szkoły, do której chodziła jako dziecko. Ile to było lat temu? W tej chwili
wydawało się, że w zupełnie innym życiu.
Wojna zabrała jej wszystkich najbliższych – rodzinę i większość przyjaciół,
jednak Rebeka nigdy się nie poddała. Po wyzwoleniu obozu od razu skierowała się
do zniszczonej stolicy i kamień po kamieniu, własnymi siłami, potem i krwią
okupiła odgruzowywanie Nowego Świata i Krakowskiego Przedmieścia. Przez długie
miesiące cierpiała straszliwy głód i chłód, gorszy nawet niż ten w obozie,
pomagając innym odbudować ich domy w Warszawie, po czym wróciła do Poznania.
Tam walczyła przez te wszystkie lata z ludzką nienawiścią,
z niesprawiedliwością społeczną, z kapitalistyczną krótkowzrocznością
burżuazji. Oddała za socjalistyczną Polskę wszystko, co miała i głęboko
wierzyła w zwycięstwo klasy robotniczej. Nadal wierzyła…
Gdy usłyszała, że musi opuścić kraj, ponieważ jest parszywym Żydem – nie
wierzyła, myślała, że się przesłyszała. Nie słyszała tego określenia przez
ponad dwadzieścia lat, ale wtedy było mniej bolesne. Wtedy mówili do niej
Niemcy, wtedy obrażali, bili i kopali najeźdźcy, a teraz… teraz słyszała to od
sąsiadów, z którymi mieszkała przez tyle lat. Od ludzi, których uważała za
przyjaciół, którym tyle razy pomogła.
Znów przylepiła twarz do brudnej szyby. Nikogo. Nawet Tadeusz nie
przyszedł. Miała nadzieje, że chociaż on o niej nie zapomni. Krysia była w
ciąży, ale chociaż on. Chociaż jedna kochana twarz. Nikogo…
-
Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – zapytał młody mężczyzna z niewielkim
tobołkiem na ramieniu.
- Tak –
odpowiedziała cicho, znów zwracając się w stronę dworca. Usłyszała gwizd.
Pociąg miał zaraz ruszyć. Nadal nikogo. Nikogo, kto by powiedział miłe słowo,
posłał uśmiech, zapewnił, że nigdy jej nie zapomni. Pocieszył, że może w Hajfie
nie będzie tak strasznie, choć oboje wiedzieliby, że to nieprawda. Nie chciała
jechać, nie chciała opuszczać Polski i mieszkać w jakimś obcym kraju, który
powinna kochać. Kochała Polskę.
- Dziękuję –
usiadł obok, wkładając tobołek pod siedzenie. – Nazywam się Przemek, Przemek
Kowalczyk. Jestem nauczycielem. A pani?
-Ja? Ja
jestem nikim, nie mam nikogo i nie ma nikogo, dla kogo bym była. Mam na imię
Rebeka i jestem… zagubiona.
- To musimy
panią odnaleźć – odpowiedział, uśmiechając się czarująco.
Komentarze
Prześlij komentarz