Paris, Paris, czyli paryskie inspiracje
Francja – kraj, w którym jadają ślimaki
i żabie udka. Paryż – miasto miłości, mody i artystów. Jakże mogłoby nie
inspirować, nie urzekać, nie zapadać w pamięć, szczególnie na długie jesienne
wieczory, które nieuniknienie nadchodzą wielkimi krokami?
Trzecia już moja wizyta w tym
niesamowitym miejscu zakończyła się wczoraj. Najkrótsza, choć bynajmniej nie
najmniej owocna. Paryż zachwyca, jak zawsze, choć czuć już zbliżającą się
powoli zimę. Wieczory są już naprawdę chłodne, tym lepiej więc działa
wyśmienite francuskie wino, którym można się rozgrzewać od środka. Tym większą
przyjemność sprawia francuska kuchnia pełna słodkości i zdecydowanych smaków
pleśniowych serów i długo dojrzewających kiełbas.
W tym kraju pełnym różnych kultur i
narodowości, który w początkach dziewiętnastego wieku podbił niemal całą Europę
fascynuje niemal wszystko. Każdy drobiazg wydaje się wspaniały i od razu
poprawia humor. Ot, choćby wróble w parku, które jedzą z ręki okruszki
polskiego chleba z ziarnami. Jak ja dawno nie widziałam wróbli, w Poznaniu już
właściwie są gatunkiem wymarłym. Wzruszyła mnie ich otwartość, jakby się mnie
zupełnie nie bały. Podlatywały, łapały w dzióbki okruszki, które położyłam na
ręce i odlatywały. Także francuskie gołębie nie są podobne do naszych. Nie
uciekają, gdy tylko ziemia w okolicy zadrży od ludzkich kroków. Siedzą
cierpliwie, piją wodę z kałuż, dostojnie spacerują, przyglądają się, czasami
napuszają. Nie odlatują, póki ktoś nie zacznie głośno mówić, albo klaskać.
Czują się tam, jak w domu, bo Paryż to nie tylko miasto ludzi.
Bogactwo smaków francuskiej kuchni urzeka
doskonałością i różnorodnością. Choć kłamstwem byłoby rzec, że Francuzi jedzą
tylko to, co przewiduje ich tradycyjna kuchnia. Każdy region ma jakieś swoje
smakołyki, a w Paryżu można się spotkać z większością z nich. Tak, jak słynne
francuskie wina pochodzą z winnic z różnych krain, tak jest też z serami. Wystarczy
kupić kilka z nich, by posmakować każdego zakątka tego kraju. Najbardziej lubię
ser pleśniowy z niebieską pleśnią – jego ostry smak mnie zniewala. Uwielbiam
ser z mleka koziego, a żaden nie jest tak pyszny, jak prawdziwy francuski
chevre. Można się spierać, który jest smaczniejszy, trudno jednak odmówić im
oryginalności. Najnowsze odkrycie – chipsy o smaku sera z koziego mleka. Niebo
w gębie, że się kolokwialnie wyrażę – wspaniały dodatek do udanej imprezy.
O winach się nie wypowiadam – są
znakomite i chyba każdy to wie. Zawiodłam się tym razem na moim ulubionym
cidrze. Kupiłam jakiś inny, by spróbować i cóż… Zapachem nie grzeszył, a smak
był jeszcze gorszy. Chyba najpaskudniejsza rzecz, jaką miała w ustach w tym
roku. Trochę szkoda, ale z drugiej strony – warto wiedzieć, że nie każdy cidr
jest smacznym bąbelkowym napojem, który orzeźwia i delikatnie muska
podniebienie.
Ciekawostek o jedzeniu mogłabym przekazać jeszcze wiele, ponieważ mieliśmy wspaniałych gospodarzy, którzy raczyli nas lokalnymi smakołykami, objaśniając także zawiłości francuskiej kuchni. Tak posiłków, jak napojów oraz wszelakich zasad ich spożywania. Napiszę o tym z pewnością w niejednej jeszcze powieści, ponieważ zafascynował mnie ten temat.
Ciekawostek o jedzeniu mogłabym przekazać jeszcze wiele, ponieważ mieliśmy wspaniałych gospodarzy, którzy raczyli nas lokalnymi smakołykami, objaśniając także zawiłości francuskiej kuchni. Tak posiłków, jak napojów oraz wszelakich zasad ich spożywania. Napiszę o tym z pewnością w niejednej jeszcze powieści, ponieważ zafascynował mnie ten temat.
Czas na zwiedzanie. Trzy dni w samym
Paryżu były naprawdę prawdziwym maratonem. Próbowałam dzisiaj coś napisać w
pamiętniku, niestety okazało się, że nie mam siły utrzymać pióra w dłoni, taka
jestem zmęczona. Warto jednak było. Choćby po to, by kolejne kilka razy móc
podziwiać błyszczącą setkami światełek Wieżę Eiffle'a, czy spędzić całą
niedzielę w Luwrze (choćby po to, by zobaczyć trzy kolejne sale z obrazami o
tematyce religijnej, w tym kilka ikon oraz odkryć, że Ludwik XIV był paskudnie
brzydkim mężczyzną). Obejrzeliśmy niesamowicie pieczołowicie wykonane makiety w
muzeum Carnavalet, trafiliśmy na uroczystą mszę z udziałem kawalerów
maltańskich w katedrze Notre Dame, a także odwiedziliśmy kolejny wielki
cmentarz, na którym spoczywają znani tego świata. Dotarliśmy również do domu
wielkiego mistrza Wiktora Hugo. Pozostaje jedynie nadzieja, że choć trochę jego
talentu spłynie na mnie po tym, jak obmacałam wszystkie balustrady jego
domostwa.
Absolutnie zauroczyło mnie Sannois.
Kamienne domki, wąskie uliczki, mnóstwo zieleni. Klimat, jak z francuskich
obrazów z początków dwudziestego wieku. Cudowne miejsce. Rzeczywiście mogłabym
tam zamieszkać, gdyby nie bariera językowa. Serdeczne podziękowania dla Nicole
i Dominoque’a Fleurier, którzy ugościli nas, jak królewską rodzinę.
Wernisaż Wojtka Siudmaka okazał się
prawdziwym sukcesem, a także bardzo udanym eventem. Nawet płaczące przez całą
sobotę niebo nie przeszkodziło gościom w dotarciu na uroczystość. To było
niesamowite przeżycie, tylu znanych i wpływowych ludzi w jednym miejscu i wszyscy
podziwiają sztukę tego wielkiego artysty, który do mnie zwraca się zawsze z wielką
serdecznością. Panu Wojtkowi życzę wszystkiego najlepszego po raz kolejny z
okazji jego jutrzejszych siedemdziesiątych urodzin, sama zaś idę oglądać
zdjęcia, które z pewnością zainspirują mnie do kolejnych przemyśleń i pomysłów,
które w taki, czy inny sposób zagoszczą w moich powieściach.
Komentarze
Prześlij komentarz